Ostatnio stanęłam przed zadaniem napisania eseju, który miał dotyczyć rozważenia kwestii, czy nauka jest błogosławieństwem, czy zagrożeniem dla naszego współczesnego, człowieczego żywota.
Jako, że jestem człowiekiem, który nie przepada za odwoływaniem się do wielkich haseł oraz pojęć pisanych z tak zwanej "dużej litery", postanowiłam pod pretekstem górnolotnego eseju opowiedzieć historię pewnego kawałka metalu, który ostatnio znalazł się w moim posiadaniu. Wydawało mi się, że ten kawałek metalu w pewien sposób sam odpowiadał na pytanie zadane w temacie eseju.
Kawałkiem tym był "magiczny pierścionek", który zmienia kolory w zależności od tego, w jakim się jest nastroju. Dowiedziawszy się o jego niezwykłej mocy, zapytałam wuja G., czy mógłby mi podać interpretację wskaźnika koloronastroju, który odczytywał pierścień ("jeden, by wszystkie zjednoczyć..." i tak dalej).
Znalazłam taką oto bazę danych:
Czarny – stres
Brązowy – strach, lęk
Jasno żółty – zdenerwowanie
Bardzo jasny zielony – miks emocji
Bardzo ciemny zielony – normę, prawidłowość
Niebieski – relaks
Jasno fioletowy – opanowanie
Różowy – wszystko OK.
Mocny żółty – uprzejmość, sympatyczność
Jasny zielony – romantyczność
Ciemno zielony – namiętność, gorączkową miłość
Ciemno fioletowy – wielkie szczęście
Oczywiście, po takiej dawce cennych informacji nie mogło stać się inaczej - biedny pierścionek przeszedł serię testów obejmujących między innymi wkładanie do lodówki, pod strumień gorącej wody, za kaloryfer, a także zanurzanie w wodzie z mydłem, wodzie z kwaskiem cytrynowym i tak dalej (nie chcielibyście być na miejscu tego pierścionka w tamtych trudnych chwilach).
I co się okazało - rzeczywiście, pierścionek musiał mieć bardzo mieszane uczucia w związku z eksperymentami, którym go poddawałam, ponieważ obdarzył mnie istną feerią barw.
Uzależnioną głównie - jak udało mi się ustalić - od temperatury oraz pH.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zmienić kolor na różowy.