Oczywiście, że czasami dopada mnie syndrom nieszczęśliwego pisarza, który w swoich tekstach z dalekiej przeszłości (czyli na przykład sprzed dziesięciu lat lub dziesięciu minut:) wyszukuje potknięć oraz niedociągnięć i zastanawia się, jak odmiennie patrzył na pewne rzeczy (wychodząc naturalnie z założenia, że TERAZ wie lepiej i jest mądrzejszy).
Pewnie, że mam wtedy ochotę chwycić ogromny czerwony mazak i zrobić coś, czego nie zrobiłabym na niczyim innym tekście - pokreślić, pomazać, poprzestawiać, zamienić.
Ale - jak to powiedział Wordsworth- dziecko jest ojcem człowieka.
To po pierwsze.
A po drugie - zastanawiam się, jak wiele można się czasami nauczyć od siebie samego. Dziś w aurze niepogody (meteorologiczno - psychofizycznej) otworzyłam swój własny tekst na dowolnej stronie i znalazłam taki fragment: "wielka, tętniąca arteria przenosząca zarówno życiodajną siłę, jak i cały syf, jaki tylko można sobie wyobrazić."
Co ciekawe - znajduję w tym pocieszenie.
Pewnie, że mam wtedy ochotę chwycić ogromny czerwony mazak i zrobić coś, czego nie zrobiłabym na niczyim innym tekście - pokreślić, pomazać, poprzestawiać, zamienić.
Ale - jak to powiedział Wordsworth- dziecko jest ojcem człowieka.
To po pierwsze.
A po drugie - zastanawiam się, jak wiele można się czasami nauczyć od siebie samego. Dziś w aurze niepogody (meteorologiczno - psychofizycznej) otworzyłam swój własny tekst na dowolnej stronie i znalazłam taki fragment: "wielka, tętniąca arteria przenosząca zarówno życiodajną siłę, jak i cały syf, jaki tylko można sobie wyobrazić."
Co ciekawe - znajduję w tym pocieszenie.