Mam wrażenie, że przez ostatnie dni pogoda w jakiś sposób współgrała z fabułą, którą tworzyłam.
Były dni słoneczne, bardzo ciepłe, podczas których moi bohaterowie poznawali się coraz lepiej, odkrywali swoje mocne i słabe strony - to jakiś rodzaj orzeźwienia, któremu towarzyszy takie poczucie, że coś cię wypełnia tam, gdzie wcześniej powstały luki.
Były dni nieco bardziej rześkie, wietrzne - mgliste z rana, szarawe popołudniami. Wtedy dochodziło do olśnień i największych zwrotów akcji. Wiele się wyjaśniło. Ktoś przed kimś odkrył jego własne tajemnice, ktoś się obnażył.
Teraz nadszedł dzień, który przypomina mi, że stąpamy po ziemi, że wbiegamy w kałuże. Przypomina o sennej, melancholijnej naturze, która czasami budzi się w człowieku. To oznacza, że książka zbliża się ku końcowi. We mnie przez to wzbiera jakiś rodzaj kaca literackiego. Jeśli znacie to uczucie - szok opuszczenia świata czytanej przez ostatnie dni, bardzo wciągającej książki to zapewniam Was, że z pisaniem jest znacznie, znacznie gorzej. Człowieka przepełnia dziwny rodzaj tęsknoty - to już...? Niby wiem, że powoli nadchodzi czas, abym pożegnała swoich bohaterów. Opowieść zmierza ku końcowi, ale wciąż jeszcze budzą się we mnie myśli - czy dadzą sobie radę...? Czy można ich pozostawić samym sobie? Czy są na tyle samodzielni...?
Były dni słoneczne, bardzo ciepłe, podczas których moi bohaterowie poznawali się coraz lepiej, odkrywali swoje mocne i słabe strony - to jakiś rodzaj orzeźwienia, któremu towarzyszy takie poczucie, że coś cię wypełnia tam, gdzie wcześniej powstały luki.
Były dni nieco bardziej rześkie, wietrzne - mgliste z rana, szarawe popołudniami. Wtedy dochodziło do olśnień i największych zwrotów akcji. Wiele się wyjaśniło. Ktoś przed kimś odkrył jego własne tajemnice, ktoś się obnażył.
Teraz nadszedł dzień, który przypomina mi, że stąpamy po ziemi, że wbiegamy w kałuże. Przypomina o sennej, melancholijnej naturze, która czasami budzi się w człowieku. To oznacza, że książka zbliża się ku końcowi. We mnie przez to wzbiera jakiś rodzaj kaca literackiego. Jeśli znacie to uczucie - szok opuszczenia świata czytanej przez ostatnie dni, bardzo wciągającej książki to zapewniam Was, że z pisaniem jest znacznie, znacznie gorzej. Człowieka przepełnia dziwny rodzaj tęsknoty - to już...? Niby wiem, że powoli nadchodzi czas, abym pożegnała swoich bohaterów. Opowieść zmierza ku końcowi, ale wciąż jeszcze budzą się we mnie myśli - czy dadzą sobie radę...? Czy można ich pozostawić samym sobie? Czy są na tyle samodzielni...?