Dziwne zjawisko. Aż trudno mi je opisać...
Nigdy nie twierdziłam, że "tylko artysta głodny jest wiarygodny". Bałabym się również (więcej - byłabym przerażona!) gdybym odkryła, że pisarz szczęśliwy nie może dobrze tworzyć.
A jednak...
Z wyobraźnią, natchnieniem i umysłem skorym do pisania jest trochę jak z niebem...
Gdy burzowe chmury zawisają nad głową kształtem groźby.
Gdy kilka frontów ściera się w szaleństwie barw.
Gdy błyskawice przecinają pierwotnym lękiem to, co ciepłe, znane i puchate.
Gdy dmie.
Gdy leje.
Gdy grzmi.
Wtedy się dzieje i jest na co popatrzeć. W człowieku budzi się taka pełna podziwu trwoga, która nie pozwala mu oderwać wzroku od tych zjawisk.
A gdy nad głową zawisa szara zasłona chmur...? I zaczynasz wątpić - czy poza tymi chmurami istnieje w ogóle świat - radosny, beztroski i szczęśliwy.
Wtedy serce przepełnia się takim smutkiem, który każe siedzieć godzinami na parapecie. Wywlekać z głowy jakieś nitki wspomnień i przeplatać je - a to z przeszłością, a to z przyszłością. A to z miłością. A to z żalem.
I w obu tych przypadkach "pisze się samo". Jak przepełnienie - to trzeba je wylać na kartkę. Jak pustka - to trzeba ją zapełnić pisaniem i wchłonąć jak gąbka.
A kiedy niebo jest czyste, klarowne i błękitne?
Jasno, radośnie, aktywnie.
Po co pisać, skoro świat jest kompletny?
Jak dać siłę bohaterom, którzy przeżywają rozterki, skoro samemu się ich akurat nie przeżywa? Tylko się jest. I się cieszy. I się chłonie słońce.
W ogóle z tym natchnieniem jest naprawdę tak samo jak z niebem. Im więcej o tym gadać, tym bardziej kiczowato wychodzi. A wystarczy jedno spojrzenie by przeżyć taką gamę uczuć, że słowa gasną.
![]() |
| Fot. Michał Karmelita |
