Gdy raz już wyjedzie się z domu i zasmakuje wyjazdowego życia, ciężko się zebrać i wrócić na łono cywilizacji. Zazwyczaj, bo tym razem poszło mi jakoś sprawnie. Może to dlatego, że wyjechałam na dość długo i jakkolwiek kocham przyrodę, przyjemnie było mi zaznać też trochę tego miejskiego gwaru...
Tak, czy inaczej - od pisania oczywiście nigdy nie ma odpoczynku, bo i od wyobraźni nigdy przecież nie ma urlopu. Pracowałam jak najęta i muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolona. Nie chcę zapeszyć, ale najnowsza powieść zbliża się wieeeeelkimi krokami do zakończenia. Jej roboczy tytuł to "Dwadzieścia siedem snów". Jest to chyba moja pierwsza książka, która aż do takiego stopnia zrodziła się wprost ze snu. Obudziłam się rano i miałam kompletny - ukończony i dopięty na ostatni guzik plan powieści. Zainspirowało mnie to do tego stopnia, że pracę nad dwiema pozostałymi książkami odłożyłam na bok i postanowiłam kuć żelazo póki gorące.
Na efekty nie trzeba już będzie długo czekać, jak sądzę. Zarazem nie mogę się doczekać, jak i smutno będzie mi znowu żegnać kolejnych bohaterów...
