Znowu wyjechałam - tym razem odwiedziłam miasteczko, z którego pochodzę i rodzinne cztery kąty - tak zwany dom rodziców. Szukałam kilku starych dokumentów, które są mi potrzebne, a znalazłam... same skarby.
Przede wszystkim - znalazłam swoje stare opowiadania - jeszcze z czasów jak miałam osiem, czy dziewięć lat. Z niedowierzaniem czytałam historie, które przecież przeszły przez moje palce - te same palce, co teraz. I od razu myślę - te same...? Na ile one naprawdę są niezmienne i na ile opowiadają o mnie - takiej, jaką jestem teraz, a nie jaką byłam w wieku ośmiu lat...?
Na zakurzonych półkach odnalazłam coś jeszcze. Coś może i cenniejszego. Mianowicie - starą książkę "U złotego źródła", w której zaczytywałam się jako dziecko i jako nastolatka. Baśnie. Otworzyłam wczoraj tę księgę i ze zdziwieniem rozpoznałam motywy, o których do tej pory często myślę. Na przykład - kwiat paproci. Historia o nim tak głęboko wrosła w moją wyobraźnię, w moje postrzegania świata, jak... kwiat paproci właśnie.
I wtedy pomyślałam sobie: jak bardzo te nasze opowieści przekładają się na to, kim my naprawdę jesteśmy. Te słowa - myśli dorastają w prawdziwą, organiczną tkankę, która tu i teraz buduje nas samych.
Skoro tak... to w jakim stopniu jesteśmy "nami", a w jakim - naszymi ukochanymi opowieściami...?