Przejdź do głównej zawartości

Prywatne życie planet

Nie macie wrażenia, że bieg życia przypomina nie linię wcale, ani nawet nie koło, ale jakiegoś rodzaju pętle, wzajemnie zazębiające się okręgi...? Coś w tym stylu:

 Albo raczej w ten deseń:

 A w niektórych momentach życia nawet coś takiego:

 
W tej mojej nieco zawiłej (jak powyższe rysunki właśnie) metaforze chodzi o to, że w większości punktów naszego życia krążymy wokół jakiegoś centrum, wokół jakiegoś wydarzenia, pomysłu, planu i poświęcamy mnóstwo energii zakreślając wokół niego okręgi, okręgi, okręgi. Tym centrum może być "jak tylko skończę studia", "jak tylko dzieciaki dorosną", "jak tylko zorganizuję ślub", "jak tylko wydam tę najnowszą książkę".
 
Cała nasza energia skupia się na tym, żeby wokół naszego punktu ponakreślać jak najwięcej okręgów, bo przecież potem "odpoczniemy sobie i będziemy leżeć brzuchem do góry". Brzmi znajomo? :) A żeby to był tylko jeden punkt, wokół którego aktualnie krążymy, prawda? Zawsze jest to "coś", co sprawia, że mamy na co czekać, o co się starać, na co zużytkować naszą energię i starania. A potem, gdy plan zostanie zrealizowany, nagle okazuje się, że pojawia się nowe centrum wszechświata, wokół którego krążymy jak zagubione planety. Bo jak planety właśnie pragniemy chyba w życiu tyleż wolności, co spętania. Tyleż wolnej orbity, po której możemy ze swobodą się przemieszczać, co siły grawitacji, która ciągnie nas do CZEGOŚ. Spaja nas w środku i pozwala planetom podobnym jak my krążyć wokół czegoś, co jest dla nas ważne. A jeśli jedna gwiazda zgaśnie? Cóż... we wszechświecie są ich miliardy, więc zawsze znajdzie się jakaś nowa - specjalnie dla nas, prawda?