Mam takie schorzenie. Niegroźnego zajoba, małą fiksację. Lekko niezrozumiałą dla moich najbliższych, ale akceptowalną.
Nie potrafię usiedzieć długo w jednym miejscu.
Ale nie chodzi wcale o to dzisiejsze: "jestem taka zalatana, wciąż mam mnóstwo do zrobienia i wszędzie mnie pełno". Nie. Bo ja nie jestem królewną bizneswoman, a moje życie to nie korporacyjna bajka. Jestem czymś pomiędzy ślimakiem, który nosi swój domek zawsze na plecach a jakimś dziwnym gatunkiem migrującego ptaka, który wciąż patrzy za horyzont, bo wydaje mu się, że tam właśnie powinien teraz być. I kiedy przychodzi pora - nic go nie powstrzyma przed odlotem.
Ale co to tak w zasadzie znaczy - podróżować? Poznawać nowe, doświadczać, uczyć się - tak, wiadomo. To wiedzą wszyscy i każdy o tym trąbi. Ale podróż jest czymś jeszcze. Jest pozostawianiem swojej codzienności w zawieszeniu. Twoje codzienne rytuały na chwilę są przerywane. Kochasz kawę o poranku i śmiechy dzieciaków z pobliskiego przedszkola, ale kiedy wyjeżdżasz - zostawiasz za sobą te obyczaje i przyjemności. Nabywasz nowych.
Jak coś zostaje w zawieszeniu to nie zajmuje głowy, czyli wtedy można tę głowę przewietrzyć i na nowo się zastanowić, spojrzeć na wszystko z innej perspektywy,
Ale wiecie, co jest w podróżowaniu najważniejsze?
Wracanie.
Bo życie w zawieszeniu donikąd nie prowadzi. Możesz posiąść wielką wiedzę i nabyć nowych doświadczeń, ale nie masz ich do czego odnieść. Bo przecież doświadczenia odnosi się do swojego życia właśnie.
A jaka jest druga ważna rzecz w podróżach?
Tęsknota.
Tęsknota to wartość niedoceniana. Ona jest niezbędna jak powietrze. To przez brak tęsknoty związki zaczynają nużyć, a codzienne szczęście przestaje cieszyć. Ludzie chorując tęsknią za zdrowiem i dopiero wtedy doceniają je naprawdę. Oddalając się od siebie, tęsknią za sobą nawzajem i pojmują na nowo - czemu ze sobą są. Tylko tęsknota za łóżkiem gwarantuje spokojny sen. Tęsknota za rodziną pozwala akceptować wszystkie jej niedoskonałości. Tęsknota za Świętami sprawia, że je doceniamy.
I tak dalej.
Tyle.