Wydaje mi się, że najwięcej pytań natury filozoficznej człowiek zadaje w tak zwanych "przełomowych momentach".
To może być przełomowy moment jego życia. Ukończenie czterdziestki, osiemnastki, przejście na drugą stronę pięćdziesiątki - wszystko to są tylko symbole, kwestie umowne, ale jednak działają na wyobraźnię i na ten "zmysł melancholii", który jest w nas tak silny (na pewno - w nas, Polakach, a może i w nas - ludziach).
To może być oczywiście także przełom czasu zewnętrznego. Czyli koniec roku, który tak skłania do refleksji, podsumowań i stawiania wyzwań. Nie wspominając o przełomach takich jak Fin de siècle, który w końcu od zawsze budzi w nas tęskne uczucia, dekadenckie zachowania i pytania egzystencjalne.
Z całą pewnością takim "przełomem" może być również dotarcie dokądś. Do jakiegoś krańca świata. Wewnętrznego i zewnętrznego.
Człowiek potrzebuje tych procesów, początku i końca; wiecznego koła, które napędza jego myśli i działania. Potrzebuje schyłków, kresów, upadków i nowych powstań.
Wydaje mi się nawet, że jeśli wypełnia go jakiś rodzaj pustki to właśnie znaczy, że nie potrafi sobie w tym momencie zadać odpowiednich pytań, a już z całą pewnością - nie umie na nie odpowiedzieć. Wtedy można zastosować zabieg odwrotny - poszukać jakiegoś kresu, jakiegoś przełomu, początku oraz końca. A wtedy i pytania się znajdą i być może nawet - odpowiedzi na nie.
A dlaczego akurat ja o tym piszę? Za parę dni zaczynam karnawał. Piękny okres, w którym powinien zajść proces odwrotny - wypłukania głowy, wywietrzenia starych myśli, wytrzepania zakurzonych przyzwyczajeń i idei. A potem - do takiej pustej i przewietrzonej głowy znowu można zasiać ziarnko zadumy :).
A wy jak spędzacie karnawał? Przewietrzacie głowy na hucznych imprezach, czy przeciwnie - odcięci od świata i jego spraw?