A Wy? Podtrzymujecie swoją wewnętrzną dzikość, czy dajecie jej usnąć? Moja chyba ma się dość dobrze - na tyle dobrze, że momentami ma dosyć osób, które wciąż jej powtarzają co powinna robić i jak powinna żyć żeby czuć się wiecznie szczęśliwą.
A może ona wcale nie chce być wiecznie szczęśliwa? Może to taka dzikość co dzień spędza na łonie cywilizacji - grzejąc się na nim na kotka na piecu, ale za to nocą błąka się samotnie po nocnych lasach i - jak to pisał Kipling - "wszystko jej jedno kędy"...?
Zachęcam do przeczytania mojego tekstu na Mądrych Książkach na temat "Dzikiej Kobiety".
