Dziś prezentuję Wam ostatnią część opowiadania - zagadki. Dla lepszej jasności i czytelności, zamieszczam poniżej całe opowiadanie, ale tę część której do tej pory na blogu nie publikowałam, zaznaczam pogrubioną czcionką.
Przypominam raz jeszcze, że w naszej zabawie literackiej chodzi o to, abyście odgadli dwie rzeczy:
1) Gdzie tak naprawdę rozgrywa się akcja opowiadania?
2) O co chodzi w tym opowiadaniu? Co tu się tak naprawdę wydarzyło?
Drugie pytanie może wydawać się niejasne, ale jeśli odpowiecie na pierwsze, również i ono nie powinno Wam sprawiać większych trudności.
Wiem, że zadanie nie należy do bardzo prostych, ale jeśli będziecie mieć problemy z odgadnięciem odpowiedzi, udzielę pewnych wskazówek :).
Mogę już chyba zdradzić, że niespodziankami, które czekają na Was w tej małej zabawie są oczywiście książki :).
A zatem... do dzieła.
Przed Państwem ostatnia część opowiadania.
Występują
(duchy z kaszubskich wierzeń i mitologii):
Damk
– duch
melancholii i milczenia.
Gosk – domowy duch gościnności.
Nieplёkùs – szyderczy duch przezwisk i kpiny.
Pòtãpnik
– duch
potępienia.
(Tytuł utworu ukryty, ponieważ zdradziłby rozwiązanie zagadki.)
W
naszej klasie pojawił się Stary.
Stary był ze dwa razy starszy od nas. Raczej
nie mógłby być naszym ojcem, ale spokojnie nadawałby się na starszego wuja.
Nie pasował.
Staremu nie zależało na tym, żeby się z
nami zaprzyjaźnić. Ani na tym, żeby nawiązać z nami nić porozumienia. Nosił w
sobie jakąś tajemnicę, która sprawiała, że tylko na początku mu dokuczaliśmy.
Później – próbowaliśmy ją odkryć.
Stary
zachowywał się ciągle tak samo. Był spokojny. Nie zależało mu. Wiecznie
złośliwie, choć ledwo dostrzegalnie uśmiechnięty.
Stary,
gdyby odpowiednio się zakręcił, mógłby zrobić z nas bandę swoich fanatycznych
sługusów – podległych jego woli, zafascynowanych jego wiekiem i doświadczeniem.
Mógłby – gdyby zaimponował nam czymś, gdyby przejął nad nami władzę, gdyby pokazał
nam – jak to jest po drugiej stronie pełnoletniości.
Stary
mógłby też zostać największą ofiarą klasową, jaką widziała ta szkoła w całej
swojej historii. Gdyby zachowywał się służalczo, a jednocześnie nie przystawał
do naszego młodego świata. Gdyby próbował stać się równym nam. Lub gdyby
traktował nas z opiekuńczą wyższością starszego brata. Osaczylibyśmy go. I w
końcu zniszczyli.
Ale
Stary nie wybrał żadnej z tych dróg. Choć nie odpowiadał na nasze zaczepki,
nigdy nie stał się ofiarą klasową. Choć miał w sobie potencjał, nigdy nie
został naszym przywódcą. Uśmiechał się tylko złośliwie, choć ledwo zauważalnie.
Rzadko podnosił wzrok na któregokolwiek z nas.
Stary nosił tajemnicę. I ona go
chroniła. A on chronił ją.
W klasie siedział w pierwszej ławce.
Sam. To właśnie dlatego mogliśmy wciąż przyglądać się jego plecom i zastanawiać
się – co ukrywa przed nami.
Któregoś
dnia zacząłem przyglądać mu się ze szczególną uwagą. Odkrycie jego tajemnicy
stało się nagle najważniejszą rzeczą w moim życiu. Przyglądałem się intensywnie
jego plecom, jakbym miał przez nie dostrzec, co skrywa w środku.
Stary siedział jak zawsze – oparty luźno
– ani wyprostowany, ani zgarbiony. Krzesło było na niego znacznie za małe. Jego
plecy przewyższały szerokością oparcie, a jego nogi – zgięte i wsparte o
podłogę – podnosiły ławkę stojącą przed nim tak, że wisiała częściowo nad
ziemią.
Nagle Stary poruszył się nieznacznie.
Wyciągnął prawą rękę i sięgnął nią do kieszeni marynarki. Potem wyciągnął lewą
rękę i również nią sięgnął – do drugiej kieszeni. W prawej jego dłoni pojawiła
się paczka papierosów. W lewej – zapalniczka. Ta zapalniczka coś mi
przypominała.
Stary rozparł się wygodnie, wyciągnął
jednego papierosa z paczki, wsadził go sobie niespiesznie do ust i podpalił.
Zaciągnął się spokojnie i z wyraźnym zadowoleniem. I tak sobie palił.
Rozejrzałem się po chłopakach. Jak to –
zapalił sobie na lekcji? Nauczycielka zaraz urządzi mu piekło. Patrzyliśmy
jeden na drugiego ze zdziwieniem, z głupkowatym zmieszaniem.
Po klasie rozszedł się zapach dymu
tytoniowego. Przyjemny dla mnie – wszyscy już w tym czasie popalaliśmy za
kioskiem po lekcjach papierosy podkradzione ojcu.
Któryś z chłopaków w końcu nie
wytrzymał.
-
Daj szluga – odezwał się nieśmiało do Starego.
Jak to – pomyślałem – przecież trwa
lekcja i nauczycielka zaraz „da nam popalić”.
Stary wyprostował się w krześle bardzo
powoli. Sięgnął do prawej kieszeni, sięgnął do lewej. Wyciągnął paczkę i
zapalniczkę. Odwrócił się niespiesznie i rzucił oba przedmioty w stronę tego,
który go zawołał.
Był to Rudy. Rudy był rudy, ale już
dawno mu to wybaczyliśmy, bo bił się z każdym z nas. A bił się dobrze.
Niejednego z nas wrzucił też do śmietnika, więc z Rudym się liczyliśmy.
Rudy chwycił papierosa i zapalniczkę
rozglądając się po nas z głupkowatym uśmiechem. Chciał podpalić, ale gdy
przyjrzał się bliżej zapalniczce, coś go tknęło. Może i jemu wydawała się ona
dziwnie znajoma. Spoglądał na nią przez jakiś czas, po czym wzruszył ramionami
i podpalił swojego papierosa.
Dlaczego nauczycielka się nie wydziera?
– nie mogłem się nadziwić. Spojrzałem znowu na plecy Starego i zdziwiłem się
bardzo, bo obok niego w ławce ktoś teraz siedział. Miał chude plecy i nerwowe
ruchy. Szeptał coś do ucha Starego.
Nagle poczułem się nieswojo. Zapragnąłem
przerwać tę lekcję. Chciałem zrobić coś bardzo niemęskiego – zatęskniłem za
otwartymi ramionami mojej matki, za gościnnym progiem mojego domu, którego
strzeże i chroni dobry Gosk.
Chciałem podnieść się z krzesła i wyjść
– natychmiast, niezależnie od tego, co powie nauczycielka. Lecz nie mogłem.
Kolana odmówiły mi posłuszeństwa, a pośladki przykleiły się do krzesła.
Rudy spojrzał na mnie i cisnął w moją
stronę papierosy i zapalniczkę. Byłem zdenerwowany. Byłem przerażony. Ale nie
mogłem tego dać po sobie poznać. Gdybym okazał się miękki, sam mógłbym stać się
ofiarą.
Chwyciłem więc drżącą ręką papierosa, a w
drugą dłoń ująłem zapalniczkę. I znowu coś się we mnie poruszyło. Teraz już
byłem pewien – znam tę zapalniczkę. Nie mogę sobie tylko przypomnieć – skąd.
Odpaliłem papierosa, ale ku mojemu
zdziwieniu, dym, który wydobył się z jego końca nie pachniał tytoniem. Pachniał
smołą. Spojrzałem w stronę Starego i nagle poraziło mnie – rozpoznałem plecy
tego, który siedział teraz obok niego. To były kościste łopatki Nieplёkùsa – to
jego nerwowe ruchy. To on pochylał się nad uchem Starego i szeptał mu do ucha
słowa pełne kpiny. Nagle coś mi się przypomniało. Już kiedyś w tej ławce
zasiadał Nieplёkùs. Ale to musiało być bardzo dawno temu, bo wspomnienie jego
ruchów, jego słów pełnych jadu, jego złośliwego spojrzenia były w mojej głowie
mocno zatarte.
Skupiłem się. I przypomniałem sobie.
Przypomniałem sobie chłopca, którego
nazywaliśmy Nowym jeszcze rok po tym, jak się u nas pojawił. Klasową ofiarą
uczyniliśmy go bez wahania i od razu, bo do szkoły przychodził ze swoim
osobistym Damkiem, który towarzyszył mu przez cały czas. Siedzieli razem – w
pierwszej ławce i milczeli. Rzucaliśmy w nich czym popadnie – gumami do żucia,
papierami, żabami. Któregoś dnia Rudy trafił Damka w głowę kamieniem i to
ostatecznie go zniechęciło. Wstał i wyszedł, a jego miejsce przy Nowym zajął Nieplёkùs.
Nieplёkùs był nawet wierniejszy od
Damka. Ściśle obejmował szyję Nowego i szeptał mu, szeptał przez cały czas.
Szydził z jego spokoju, szydził z jego milczenia. A gdy Nowy płakał – kpił z
jego łez.
Któregoś
dnia, gdy Nieplёkùs był w wyjątkowo dobrym humorze, odwrócił się w naszą stronę
i rzucił pierwszemu chłopakowi z brzegu zapalniczkę. Trudno było wymyślić coś
złośliwego z zapalniczką, ale dobry Nieplёkùs pomógł nam. Chodząc od jednego do
drugiego, wyszeptał nam cały swój plan, wyszeptał nam, co mamy zrobić. I
zrobiliśmy to.
Ocknąłem
się teraz, wyrwany z tego wspomnienia. Przyjrzałem się zapalniczce i
rozpoznałem ją. Nieplёkùs siedzący obok Starego odwrócił się w moją stronę i
wyszczerzył w strasznym uśmiechu, który przecinał jego twarz wąską szparą od
jednego płatka ucha do drugiego.
Pomyślałem, że tego już wystarczy. Nie
chcę być dłużej na tej lekcji. Tęsknię do otwartych ramion matki i do dobrego
Goska, który śpi u nas za wieszakiem na kapelusze dla gości. Nie obchodziło
mnie, co powiedzą chłopaki i czy zrobię z siebie pośmiewisko. Wstanę z miejsca
i powiem nauczycielce „proszę pani, ja chcę do domu”.
Proszę pani, ja chcę do domu, proszę
pani, ja chcę do domu.
Podniosłem wzrok na nauczycielkę, która zawsze
zapisywała coś na tablicy – pełna rezygnacji i pozbawiona wiary w nasze
postępy.
Przed tablicą nie stała jednak nasza
nauczycielka. Stał nauczyciel. Trzymał w garści ogromny drąg, którym mieszał w
ołowianym kotle.