Czy wiecie, że w 2015 roku 37% Polaków przeczytało JEDNĄ książkę? Jedną; przynajmniej jedną; co najmniej jedną.
To już przestaje być zabawne - to jest po prostu straszne. Płakać? Rwać włosy z głowy? Co robić?
37% to podobno najgorszy wynik w historii poPRLowskiej. Najgorszy... jak dotychczas.
Słabo mi się robi na myśl o odpowiedziach, które zazwyczaj słyszy się w takich wypadkach. Jest to jedno, wielkie "książki za drogie, Polaki za biedne, pracy za dużo, czasu za mało".
Bo nie istnieją biblioteki. Nie istnieją antykwariaty z perłami literatury za zeta. Nie istnieje "Kaśka, przeczytałaś już tę książkę? To pożycz."
To, że wybrałam sobie tragiczny zawód wiem już oczywiście od dawna. Ale rozmowa o polskim czytelnictwie przywodzi mi zawsze na myśl rozmowę ze starym szewcem, którą nie tylko ja wiele razy odbyłam, ale też zapewne każdy z Was nieraz przeprowadził. Że zawód wymiera, bo buty za pięć złotych. Badziewie, owszem, ale lepiej tamte wyrzucić i kupić nowe niż stare, porządne naprawić. Ale głowy przecież nie da się kupić nowej.
Jedna książka na rok. Jedna. Jakieś trzysta stron na trzysta sześćdziesiąt pięć dni.