Przejdź do głównej zawartości

Lublin, Słupsk, Smołdziński Las

Czy w Waszym życiu są takie magiczne miejsca, które bardzo wiele dla Was znaczą, do których zawsze tęsknicie i czujecie melancholię gdy z nich wyjeżdżacie?

W moim sercu jest kilka takich miejsc i szczerze mówiąc, większość z nich nie znajduje się wcale na końcu świata. Są to nasze, rodzime miejscowości, które z jakiegoś względu zajęły niezwykle ważne miejsce na mojej prywatnej mapie świata.

Na pierwszym miejscu znajduje się oczywiście Lublin. Spędziłam w tym mieście jedne z najbardziej magicznych lat mojego życia, choć zarazem był to dla mnie strasznie trudny okres. Ale Lublin działa terapeutycznie - nie pozwala się smucić, każe zapomnieć o przykrościach. Jest magiczny i pełen inspiracji w każdym znaczeniu tych słów.



Naprawdę wiele słów z moich książek zostało napisanych w tym niezwykłym mieście. Sporo z nich nigdy nie ujrzało światła dziennego, ale odegrało niezwykle istotną rolę w tworzeniu późniejszych prac.

Ważne miejsce na mojej liście zajmuje również niepozorny Słupsk. To jest przedziwne miasteczko, w którym tyleż brzydoty, co piękna. Tyleż  okropieństw, co cudów.
Gdyby policzyć, ile słów moich książek zostało tu napisanych, a ile wyrzuconych do śmietnika, myślę, że bilans wyszedłby na zero :)

fot. Maciej Przemyk

Listę zamyka miejsce jeszcze bardziej niepozorne. Nieduża wieś o pięknej nazwie Smołdziński Las. Smołdziński Las ma w sobie tę samą naturalistyczną magię, co Słupsk. Otoczony przepięknymi terenami, parkiem narodowym, lasami. Zarazem pełen tego, czego w polskiej wsi nie lubimy - problemów. Dziś Smołdziński Las jest już znacznie bardziej turystyczny niż przed laty, ale nadal pozostaje dla mnie miejscem magicznym. To właśnie podczas mojego ostatniego pobytu w tym miejscu powstała zdecydowana większość nowej książki "Dwadzieścia siedem snów", którą już niedługo będzie można przeczytać, która już za chwil kilka będzie pachniała świeżą farbą drukarską.

W książce znajduje się wiele wątków inspirowanych pobytem w Smołdzińskim Lesie. Gdy ja czytam maszynopis, naprawdę czuję zapach rozgrzanej słońcem trawy.

fot. Paweł Marynowski