Przejdź do głównej zawartości

Przepis na świąteczne dekoracje z kurzu

Wiecie co? Ja zawsze z jakąś dozą podziwu i niedowierzania oglądam te wszystkie domy, które tak pięknie wyglądają na Święta. Chodzi mi o domy i mieszkania, w których ktoś znalazł czas i zapał, by udekorować wszystko własnoręcznie robionymi stroikami, lampionami, gałązkami i czym tam jeszcze.



U mnie to niemal co roku wygląda tak:

Najpierw zaczyna się grudzień i widzę w jakiejś witrynie ozdoby świąteczne. Jak przystało na rodowitą Polkę, mamroczę sobie pod nosem naszą wspólną, przedświąteczną mantrę, czyli: "no tak, ledwie zdjęli znicze, a już zakładają renifery". I myślę sobie - a co mnie to obchodzi?

Jak ktoś źle znosi przejście ze "zniczy" na "renifery" to jest też wersja pośrednia - dla zmniejszenia szoku doznawanego przez organizm (znalezione na www.tomaszek.pl)

Potem słyszę gdzieś jak puszczają kolędy itepe i moja lewa komora serca bije szybciej w rytm "tra la la - Santa Claus is comming to town", a prawa zwalnia w takt obrzydzonego powtarzalnością marszu pogrzebowego. Momentami zamieniam się w Grincha.

Potem mam zryw. "Udekoruję CAŁE mieszkanie!" Oczyma wyobraźni widzę jak suszę plastry pomarańczy i robię z nich lampiony. Potem stroiki, pierdziki i szarfy. Lampki i śnieg z waty.
Mam ochotę zamienić swój dom w gniazdo świątecznych kucyków z bajki "My Little Pony Tales".

Pamiętacie tę bajkę? Kumpele z przedszkola szalały!

A realia są takie: rozwieszam lampki na oknie. Po wyłączeniu wyglądają jak nieudana sieć kablowego pająka. Ble. Więc włączam. Podoba mi się - trochę jakby ktoś pijany je rozwieszał (w każdej legendzie jest ziarnko prawdy), ale świeci więc fajnie. Na koniec sztuczny śnieg na oknie. Nie chce mi się planować jego użycia więc robię to z dziecięcym zapałem. Wzorek - że niby śnieg pada za oknem. Wygląda jakby mi stado mew nafajdało na szybę. Jestem zadowolona.

Tyle. Do tego meble udekorowane "sztucznym śniegiem" z grubej warstwy kurzu hodowanego z zapałem przez ostatnie tygodnie.

I co - źle jest? Dobrze jest.