Przejdź do głównej zawartości

Zazdrosne garnki

Słuchałam dziś bardzo interesującej audycji. Nic odkrywczego, a jednak mnie zaciekawiło. Psycholog (nikt nie zmusi mnie do używania formy -lożka tudzież -loszka ;) ) mówiła o tym, by w relacjach z nastolatkiem rodzic odpuścił sobie nadmiar spinki gdy u jego dziecka w pokoju panuje nieziemski bałagan. Twierdziła, że bałagan w pokoju odzwierciedla dokładnie to, co dzieje się aktualnie w głowie młodego człowieka, a tam nie da się nagle siłą zrobić porządku.
 
Zdjęcie zrobione przeze mnie w czasach ogólniaka. Wydaje mi się, że wtedy bałagan w mojej głowie zaczynał być już coraz bardziej okiełznany :)

Coś w tym jest. Są wprawdzie nastolatkowie, którzy szybko osiągają równowagę psychiczną / porządkową, ale u większości z nich ten proces trwa dość długo. Sama pamiętam swój pokój. Sukcesem była możliwość wejścia do niego bez konieczności przepychania drzwiami sterty ciuchów, czy innych tam rzeczy. Piętrzyły się kubki po herbacie i kawie, zapisane i porwane kartki papieru. I faktycznie - w mojej głowie również piętrzyły się setki rozpoczętych, a nie zawsze dokończonych myśli, pomysłów na opowiadania i na własne życie. Z moją mamą ścierałyśmy się wtedy bardzo, choć bałagan w pokoju był tylko jedną z przyczyn.

Wydaje mi się, że w zapełnionej przestrzeni umysł mi pustoszeje. A za to w pustce, zapełnia się myślami. Nigdy tak dużo nie myślę niż wtedy, gdy jestem pozostawiona sama z ciszą.

A jak jest dziś? Może powinnam napisać, że zarówno moje mieszkanie, jak i głowa reprezentują uporządkowaną przestrzeń? Może powinnam. Ale nie byłaby to prawda.
 
Może i bałagan dekoncentruje, ale sterylność i skrajny ład mnie przytłaczają.
Nie lubię gdy otacza mnie bałagan i podobnie - źle się czuję, gdy moje myśli przelewają się jedna przez drugą w bezładzie. Ale dużo ważniejsza od porządku w domu i głowie jest dla mnie możliwość odpuszczenia. Przyznaję bez bicia, że wieczorem wolę usiąść z lampką wina przy dobrej książce (czasem przy pracy nad własną) lub przy filmie albo przytulić męża zamiast zmywać gary. I przyznaję - również bez bicia - że niejednokrotnie tak właśnie czynię. A zazdrosne garnki piętrzą się w zlewie i patrzą, jak my - domownicy - świetnie się bez nich bawimy.