Przejdź do głównej zawartości

Pan Kotek był chory

Ot, ciekawostka. Krąży po świecie taki żart, że jak mężczyzna choruje na katar to zachowuje się jakby był na łożu śmierci, a jak kobieta choruje to... to kobieta kiedykolwiek choruje?

Nigdy tego nie rozumiałam, bo mój mąż jest zupełnie inny. Zazwyczaj bagatelizuje każdy objaw choroby, udając (przed sobą, przede mną, przed światem), że to pewnie mu się wydaje. Gdy łapie katar mówi że to pewnie jakaś alergia. Gdy kaszle, twierdzi, że to od słonej potrawy. Gdy łamie go w kościach, ma gorączkę uważa, że się przetrenował, a na pewno nie ma grypy ;)

Mężczyzna nie choruje. Mężczyzna walczy o życie.

Zazwyczaj to ja bawię się w inspektora Colombo i gdy tylko zaobserwuję u niego najmniejszą choćby oznakę choroby próbuję wyśledzić, czy mamy tu do czynienia z mikrobami. On się zarzeka i zwykle potajemnie łyka aspirynę (a gdy go "przyłapię" twierdzi, że to na ból głowy). W zasadzie to nie wiadomo dlaczego tak robi, ale z całą pewnością nie przystaje do tego typowego wzorca wałkowanego w żartach.

Za to ja śledzę ewentualne oznaki każdego przeziębienia (u samej siebie) jakbym prowadziła śledztwo w sprawie infekcji. Nie jest to jeszcze hipochondria, ale z jakiegoś powodu lubię wiedzieć, na czym stoję i zawsze gdy coś mnie łamie, analizuję - czy to nie jest przypadkiem grypa / przeziębienie itp. Gdy już zachoruję to oczywiście nie mogę sobie pozwolić na luksus leżenia w łóżku i odpoczywania, a każdy spadek gorączki traktuję jak natychmiastowy powrót do zdrowia. Uwielbiam wprost robić taką akcję: biorę prysznic, myję dokładnie włosy i ubieram się w elegancki ciuch wyobrażając sobie, że mikroby się tych działań przestraszą i dadzą mi spokój.

Czemu o tym piszę? Wszyscy u nas zdrowi, ale ostatnio wśród najbliższych znajomych żart o chorującym mężczyźnie przybrał mocno na sile, więc postanowiłam zrobić taki mały coming out i przyznać się, że to u nas wygląda zupełnie inaczej :)