Przejdź do głównej zawartości

We are granddaughters of the witches you weren't able to burn

Wyjątkowo dziś nie o książkach, lecz o filmach. A dokładniej - o bajkach.

Przyznaję się bez bicia. Bardzo lubię bajkę "Frozen". Dziś oglądałam ją ze swoim dzieckiem. To znaczy - moje dziecko z racji młodego wieku wytrzymało dziesięć minut, a ja przez resztę czasu udawałam, że bajka tylko leci w tle i ja po prostu raz na jakiś czas na nią zerkam.

Uważam, że "Frozen" jest świetną bajką psychologiczną. Tak, "bajką psychologiczną" czyli takim specjalnym gatunkiem, który został stworzony niby dla dzieci, ale ktoś się naprawdę postarał i zadbał o to, żeby bohaterowie byli prawdziwi i autentyczni. Żeby księżniczki nie czekały na wybawienie w wieży wytopionej z własnej bierności. Żeby zło i dobro nie było jednoznaczne. Żeby bohaterowie naprawdę przechodzili jakąś drogę wewnętrzną niczym oklepany w szkole średniej ksiądz Robak.

Inną, równie dobrą i niedocenioną według mnie historią dla dzieci jest "Maleficent". Jolie przechodzi w niej samą siebie i stwarza rewelacyjną postać. Tutaj mamy do czynienia nie tylko z "bajką psychologiczną", ale wręcz z "bajką feministyczną". Nareszcie księżniczka nie czeka na "pocałunek prawdziwej miłości" ze strony księciunia, którego w ogóle nie zna, ale ze strony kogoś, kto ją naprawdę kocha.

Pytanie - dlaczego podobają mi się filmy i bajki, w których kluczową postacią jest postać płci żeńskiej, która nie lubi kogokolwiek o nic prosić i kiedy świat nie spełnia jej oczekiwań po prostu go porzuca...? Przynajmniej na jakiś czas...

Fot. Michał Karmelita