Przejdź do głównej zawartości

Termostat

Ostatnio napadało, naśnieżyło i zima się tak przeciąga...


Łatwo popaść z ponury nastrój.

Ale czy wiecie, że jest taka hipoteza, zgodnie z którą nasz poziom szczęścia tylko w niewielkim stopniu zależy od czynników zewnętrznych? I nie chodzi mi tu o te wszystkie wzniosłe cytaty w stylu "szukaj szczęścia w sobie". Chodzi o coś bardziej biologicznego, czy raczej biochemicznego.


Zgodnie z tą koncepcją, każdy z nas jest trochę jak taki termostat. Jeden termostat może być ustawiony na temperaturę 23 stopni, a inny na 17 stopni. Termostat będzie utrzymywał tę temperaturę nawet jeśli zewnętrzne czynniki się zmienią. Owszem, możliwe są pewne niewielkie wahania, ale tylko w niewielkim stopniu, bo termostat będzie dążył to utrzymania takiej właśnie temperatury, na jaką go ustawiono.

Teraz przyjmijmy, że ludzie są jak termostaty. Ich poziom szczęścia można mierzyć za pomocą skali od 1 do 10. Zgodnie z tą koncepcją, jedni ludzie będą niemal niezależnie od zewnętrznych warunków wykazywali tendencję do odczuwania szczęścia na poziomie 7, a inni - na poziomie 5.

To by oznaczało, że niektórzy potrafią być naprawdę szczęśliwi nawet jeśli życie oferuje im relatywnie mało, a inni nie mogą osiągnąć szczęścia nawet jeśli mają "wszystko".



Jest też inny przykład. Zdecydowana większość badań psychologicznych pokazuje, że poziom szczęścia koreluje z byciem w związku małżeńskim. Innymi słowy, że ludzie zamężni i żonaci częściej są szczęśliwi, zaś ludzie samotni czy rozwiedzeni są częściej nieszczęśliwi.

W świetle powyższej koncepcji pada pytanie. Czy to małżeństwo daje szczęście, a samotność - nieszczęście? Czy może jest dokładnie na odwrót: ludzie z natury szczęśliwi łatwiej i chętniej utrzymują związki małżeńskie i o nie dbają, zaś ci, których "termostat szczęścia" ustawiony jest na niską temperaturę zawsze będą poszukiwać, a nigdy nie odnajdą satysfakcji?

Jak myślicie - czy przychodzimy na świat z ustawionym odgórnie "termostatem szczęścia"?